Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

»Miłosierna Orędowniczko«. A jakie przeźroczyste powietrze, jak wysoko latały gołębie!
W szkole odprawiali nabożeństwo; potem kuryłowscy chłopi przynieśli Maszy ikonę, a dubienczewscy, wielki obwarzanek i pozłacaną solniczkę. Masza rozpłakała się nagle.
— A jeżeli powiedziano co niepotrzebnego, lub nieprzyjemnego, to wybacz nam pani — przemówił jakiś staruszek, kłaniając się Maszy i mnie.
Gdyśmy wracali do domu, Masza oglądała się na szkołę; zielony dach, pomalowany przezemnie, błyszczał teraz w słońcu i długo go widzieć mogliśmy. I czułem, że spojrzenia, które teraz rzucała Masza, były pożegnalnemi.


XVI.


Wieczorem wybrała się do miasta.
W ostatnich czasach jeździła często do miasta i nie wracała na noc do Dubieczni. Podczas jej nieobecności nie mogłem pracować, ręce mi opadały i traciłem siły; nasze ogomne podwórze wydawało mi się nudnym, wstrętnym placem, ogród szumiał złowrogo i bez niej dom, drzewa, konie nie były już dla mnie »naszemi«.
Nie wychodziłem wcale z domu, siedziałem ciągle przy stole, obok jej szafy z wiejsko-gospodarskiemi księgami, tymi byłymi ulubieńcami, teraz już niepotrzebnymi, a które jakby zawstydzone spoglądały na mnie z półek. Godzinami całemi, dopóki biła godzina siódma, ósma, dziewiąta, dopóki za oknem nie zapadła czarna, jak sadza, noc jesienna, oglądałem jej starą rękawiczkę, albo pióro, którem zwykle pisała, lub jej maleńkie nożyczki; niczem zupełnie się nie zajmowałem i coraz jaśniej zdawałem sobie sprawę, że jeśli przedtem cośkolwiek robiłem, jeśli orałem, kosiłem, rąbałem, to tylko