Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyrobnik. A ty, Pantielej, co ty tu robisz? — zapytał, zwracając się do Riedki. — Upijasz się razem z nimi?
Nie wiem dlaczego ludzi niższego stanu nazywał Pantielejami, a takimi jak ja i Czeprakow pogardzał i wymyślał nam zaocznie od pijaków, bydląt i łajdaków. Wogóle okrutnym był dla służby, karał i wypędzał z zimną krwią, nie mówiąc im nawet zaco.
Nareszcie zajechały po niego konie. Na pożegnanie obiecał nam, że wszystkich oddali za dwa tygodnie, dozorcę nazwał bałwanem, poczem rozłożywszy się w powozie, pojechał do miasta.
— Andrzeju Iwanyczu — rzekłem do Riedki — przyjmij mnie pan do siebie za robotnika.
— No cóż!
I poszliśmy razem w stronę miasta. Kiedy stacya i osada były już daleko po za naszemi plecami, zapytałem:
— Andrzeju Iwanyczu, pocoś pan przed chwilą był w Dubieczni?
— Po pierwsze, dzieci moje pracują na linii, a podrugie, przyszedłem zapłacić procent pani generałowej. W przeszłym roku pożyczyłem od niej pięćdziesiąt rubli i płacę jej teraz rubla miesięcznie.
Malarz przystanął trzymając mnie za rękę i rzekł:
— Misaelu Aleksieiczu, aniele ty nasz: ja tak rozumuję, jeżeli jaki prosty człowiek albo pan bierze choćby najmniejszy procent, to on już jest złodziejem. W takim człowieku prawda istnieć nie może.
Chudy, blady, straszny Riedka zamknął oczy, pokiwał głową i wyrzekł tonem filozofa:
— Mszyce niszczą trawę, rdza — żelazo, a kłamstwo — duszę. Panie, zbaw nas grzesznych!