Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na miłość Boską, Kostia, zajmij się ty niemi — zwrócił się do niego Łaptiew. — Ja boję się, że sam płakać zacznę, przytem muszę być jeszcze przed obiadem w składzie.
— Dobrze.
Aleksy Teodorowicz wyszedł. Kostia, z bardzo poważną miną, marszcząc brwi, usiadł przy stole i sięgnął po historyę świętą.
— No? — zapytał. — O czemże wy?
— Ona umie o potopie — rzekła Sasza.
— O potopie? Pięknie, będziemy gadali o potopie. Wal o potopie. — Kostia przebiegł w książce krótki opis potopu i powiedział: — Muszę wam powiedzieć, że takiego potopu, jak tutaj opisują, w rzeczywistości nie było. I żadnego Noego nie było. Kilka tysięcy lat przed urodzeniem Chrystusa było na ziemi niezwykłe wezbranie wód, a o tem wspominają nietylko w żydowskiej biblii, ale i w księgach innych starożytnych narodów, jak u Greków, u Chaldejczyków, u Hindusów. Ale, żeby nie wiem jak wielką była powódź, nie mogła zatopić całej ziemi. Równiny zalało, ale góry zostały. Chcecie czytać tę książkę, to ją czytajcie, ale niebardzo wierzcie temu.
U Lidy znów polały się łzy, odwróciła się i nagle tak głośno zaszlochała, że Kostia drgnął i wstał nadzwyczaj zmięszany.
— Chcę iść do domu — rzekła Lida. — Do tatki i do niani.
Sasza również rozpłakała się. Kostia poszedł do siebie, na górę i zatelefonował do Julii Siergiejewny.
— Pani droga, dziewczynki znów płaczą. Niema sposobu ich uspokoić.
Julia Siergiejewna przybiegła z dużego domu w samej tylko sukni i w szalu, przejęta mrozem i zaczęła pocieszać dziewczynki.