— Nauczyciel geografji Gałkin coś do mnie cierpi i jak dwa razy dwa, dzisiaj tego egzaminu u niego nie zdam — mówił, pocąc się i nerwowo zacierając ręce, przyjmujący korespondencję funkcjonarjusz X oddziału pocztowego, Jefim Zacharycz Fendrykow, człowiek już siwy, brodaty, z porządną łysiną i niezgorszym brzuszkiem. — Nie zdam... Jak Bóg w niebie... A zły jest na mnie o głupstwo. Przychodzi kiedyś do mnie z listem poleconym i wali przez całą publiczność, żebym ja niby przyjął najpierw jego list, a potem inne. To nie w porządku... Chociaż on należy do sfery wyższej, a jednak dla porządku musi i on czekać. Zrobiłem mu grzecznie uwagę: „Proszę stanąć w ogonku“ — mówię mu. A on się oburzył i od tego czasu nastaje na mnie, jako ten Saul izraelski. Synkowi memu, Jegoryszce, pały stawia, a mnie różne przezwiska na mieście przypina. Przechodzę kiedyś obok szynku Kuchtina, a on wychylił się z kijem bilardowym i po pijanemu