Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przez wagon przechodzi konduktor.
— Mój dobrodzieju — zwraca się do niego nowożeniec — jak pan będzie przechodzić przez wagon numer dwieście dziewiąty, to proszę poszukać tam panią w szarym kapeluszu z białym ptaszkiem i powiedzieć jej, że jestem tutaj.
— Dobrze. Tylko w tym pociągu niema numeru dwieście dziewiątego, jest tylko dwieście dziewiętnasty.
— Niech będzie dwieście dziewiętnasty. Wszystko jedno! Więc proszę powiedzieć tej pani: mąż jest zdrów i cały.
Iwan Aleksejewicz chwyta się nagle za głowę i jęczy:
— Mąż… pani… czyż to dawno?… mąż… Che, che! W skórę powinieneś brać, a jesteś mężem. Ach, idjoto! A ona! Wczoraj jeszcze była dziewczątkiem… motylkiem… Nie chce się wierzyć…
— W naszych czasach nawet dziwnem się wydaje spotkać szczęśliwego człowieka — mówi jeden z pasażerów. — Prędzej można trafić na białego słonia.
— Tak, a kto winien? — mówi Iwan Alekseiewicz, wyciągając swoje długie nogi w trzewikach z ostremi nosami — Jeżeli nie jesteście szczęśliwi, to samiście sobie winni? Myślicie, że nieprawda? Człowiek jest sam twórcą swego szczęścia. Jeśli tylko zechcecie, będziecie szczęśliwi. Ale wy nie chcecie, uparcie uchylacie się od szczęścia.
— Masz tobie! A to w jaki sposób?
— Bardzo prosty!… Przyroda postanowiła, aby człowiek w pewnym okresie swego życia kochał. I gdy okres ten nastaje — kochaj ze wszystkich sił, a przecież wy nie słuchacie natury, wciąż czegoś oczekujecie. Dalej, prawo mówi, że normalne in-