Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w Petersburgu albo w Moskwie, to wiecie, coby było? Tamby się nie liczyli z prawem, lecz w jednej chwili — zgiń! Ty, Chriukinie, ucierpiałeś i sprawy tej tak nie zostawiaj... Trzeba pokazać! Czas...
— A może i generalski — rozmyślał głośno posterunkowy. — Na mordzie nie napisane... Onegdaj widziałem taką psinę u niego na podwórku.
— Rozumie się, że generalski! — mówi ktoś z tłumu.
— Hm!... Włóżno mi palto, Jełdyrin... Wiatr skądciś powiał... Chłodno... Odprowadzisz go do generała i spytasz, czy to nie jego pies. Powiesz, że ja go znalazłem i przysyłam... Powiedz też, żeby go na ulicę nie wypuszczali... Może to drogi pies, a jeżeli mu każda świnia będzie papierosem tykać w mordę, to nietrudno go zmarnować. Pies, to delikatne stworzenie... A ty, durniu, opuść rękę! Nie masz co swojego głupiego palca wystawiać napokaz! Sam jesteś sobie winien.
— Oto idzie kucharz generała, jego się spytamy... Hej, Prochorze! Chodźno tu! Spójrz na psa... To wasz?
— Też wymyślił! Takich u nas nigdy nie było.
— Niema się co i pytać — mówi Oczumiełow. — To włóczęga! Co tu dużo gadać... Jeżeli powiedziałem, że włóczęga, to włóczęga... — Zabić — i koniec.
— To nie nasz — ciągnie dalej Prochor. — Ten należy do brata generała, co do nas przyjechał. Nasz nie jest amatorem chartów. Co innego jego brat.
— Czyż brat generała przyjechał? Włodzimierz Iwanycz? — zapytuje Oczumiełow — i całą jego twarz opromienia słodki uśmiech. — Masz tobie! A ja nic nie wiedziałem. Przyjechał w gościnę?
— W gościnę.