Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się przodownik do posterunkowego — dowiedz się, czyj to pies i pisz protokół! A psa trzeba zgładzić! Bezzwłocznie! Na pewno wściekły... Czyj to pies, pytam się?
— To, zdaje się, generała Żygałowa — mówi ktoś z tłumu.
— Generała Żygałowa? Hm... — Jełdyrin, zdejm ze mnie palto... Strasznie gorąco. Zapewne na deszcz. Tego tylko nie rozumiem, jak ten pies mógł ciebie ugryźć? — zwraca się Oczumiełow do Chriukina. — Czyż on może dosięgnąć do palca? On jest mały, a z ciebie — ot jaki drab! Prawdopodobnie skaleczyłeś sobie palec o gwóźdź, a potem przyszła ci myśl do głowy, żeby zarobić na tym interesie. Znany jesteś! Znam was, czorty jedne!
— On go, proszę Waszej Wielmożności, papierosem w mordę dla żartu, a ten niegłupi — cap go... Niemądry człowiek, Wasza Wielmożnośći.
— Łżesz, jednooki! Nie widziałeś, więc czego łżesz? Jego Wielmożność jest człowiek uczony i rozumie, kiedy kto kłamie, a kiedy kto wedle sumienia, jak przed panem Bogiem... A jeżeli kłamię, to niech sędzia pokoju rozstrzygnie. U niego w prawie jest napisane... Teraz wszyscy są równi... Ja też mam brata żandarma, jeżeli chcecie wiedzieć.
— Nie rezonować!
— Nie, to nie generalski — rzekł poważnie posterunkowy. — U generała takich niema. On trzyma tylko wyżły.
— Wiesz na pewno?
— Na pewno, Wasza Wielmożności.
— Ja sam też wiem. Generał ma psy drogie, rasowe, a to — djabli wiedzą, co takiego! Ani szerści, ani wyglądu... słowem paskudztwo... I takiego psa trzymać?! Gdzie rozum? Gdyby się trafił taki pies