Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sieni, z której z gdakaniem wypadły kury. Poruszył klamkę w drzwiach i znalazł się w pierwszej izbie.
Prawie połowę izby zajmował wielki piec, którego czeluść wypełniona była buzującym ogniem. Przed otworem pieca, stały żeleźniaki z parkoczącemi kartoflami.
Stara kobieta w samodziałach stała z drążkiem przed piecem, przesuwając garnki. Odpowiedziała na pozdrowienie pana grzecznie i z niejaką czołobitnością. Po staroświecku. Ale młoda kobieta z dzieckiem odwróciła się od niego niegrzecznie.
Usiadł na ławce, czekając na obiecane mleko. Rozglądał się. Brud jest, ale gdzież nędza? Maszyna do szycia, gramofon, duże skrzynie widocznie dobrze wypełnione przyodziewkiem. Szafa...
Tu Wasilewicz doznał tak nagłego wzruszenia, aż go ścisnęło za gardło. Podszedł do szafy mahoniowej. Okółki bronzowe na dziurkach od klucza z głowami lwa... Wydrapane przez niego scyzorykiem na prawej połowie drzwi: Miss Betty is stupid. Za tę zniewagę swojej angielki i niszczenie rzeczy został zamknięty na parę godzin w sali bilardowej i poobrywał liście na dwóch wielkich wazonach z bluszczem. Szafa z Wasilewa!
Otworzono drzwi. Odskoczył od szafy i udał, że wygląda przez okno. I teraz poznał na oknie firanki ze swego gabinetu. Na drogim, mocnym tiulu szlaki z wianuszkami, dyskretny deseń, wyrób francuski. Nieraz w godzinach siesty, odpoczywając na otomanie po parogodzinnem czytaniu, wpatrywał się w firankę, nie mogąc się opędzić mimowolnemu liczeniu wianuszków na niej. Dlatego tak dobrze zapamiętał ten deseń.