Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozstawione palcaty. Jeden z chłopców zwymyślał ją brzydkiem słowem i uderzył w plecy.
Zaczęła wtedy marzyć, że zjawi się nad wsią w balonie. Widziała wtedy balon, przelatujący nad okolicą. Wyjdzie z łódki balonu w złotej sukni, z niebieskiemi wstążkami we włosach. Będzie miała na sobie płaszcz gronostajowy, jak Kopciuszek w książce z bajkami, którą pożyczał za pilność nauczyciel ze szkoły. Stanie świetna i wspaniała wśród tych chłopców-krzywdzicieli. Poklękają przed nią. A ona powie grzmiącym głosem:
— Nieszczęśni! Znieważyliście królewnę!
Nasyci się wyrazem przestrachu na ich cynicznych, łobuzerskich twarzach. Wymierzy im ciężką karę...
I teraz czuła ukrytą w swych żądzach istotę wyższej kategorji, niż ta, jaką była w życiu. Nie potrafiła tego wydobyć na jaw. Szła nie wyżej, lecz staczała się wciąż, ciągnąc za sobą człowieka, którego kochała. A jednak czuła się czemś wyższem od pojęcia o niej ludzi. I nie mogła się rozstać z dziecinnem marzeniem, że pewnego dnia odsłoni ludziom dostojeństwo swoje, ukaże płaszcz złotolity na swych ramionach...
Kiedyś miała w sobie...tyle prężnych sił. Zdawało się jej, że potrafi osiągnąć najwyższą wiedzę, doskonałość, władzę nad ludźmi. Czytała o potędze duchowej ascetów hinduskich, którzy prześcigali moc bogów. Nie zdawało jej się i to niepodobnem. Byle zechcieć. Napiąć wolę...
Ciosy życia upokorzyły ją, lecz nie nauczyły pokory. I szła, trawiona ciemnym głodem swej duszy, a ze złą przekorą odrzucająca pokarm odżywczy.