Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to wszystko da. Ciebie kocham, panicza z Wasilewa — i choć Zabołotne teraz i trzystu pudów rocznie nie da, z tobą ograniczyłabym się, przetrwała. Ale czas mi pomyśleć o sobie. Dasz mi zaraz dziś odpowiedź, albo wszystko między nami skończone.
Doszli do bramy panny Antoniny. Weszli tam, żegnając Skrzeżetowicza.
Wasilewicz ujrzał znowu jaskrawy dywan z głową Turka i mandolinę na wstążce, pocztówki z typami ukraińskiemi na ścianach i reprodukcję „Zaporożców“ Repina. Obmierzłe otoczenie. Wiejące Rosją, jak zaduchem mogilnym. A przecież — dźwignąć się, mieć pieniądze, to nietrudno zagrać na snobizmie żądnej użycia dziewczyny i nauczyć ją gustu. Nie chciało mu się tego nigdy. Nie wyobrażał jej sobie, jako towarzyszki życia. Była zawsze tylko towarzyszką do pokątnych uciech.
Panna Antonina zrzuciła płaszcz i zbliżyła się do niego, roztaczając urok swej banalnej, zmysłowej urody.
— Daj mi zaraz odpowiedź, czy dotrzymasz słowa, czy nie? — krzyknęła z energią — dosyć mi się plątać z tobą. Albo miłość, albo bogactwo. Ja bez końca czekać nie będę.
— Chcesz się sprzedać? — rzekł Wasilewicz z pogardą.
— Tobie się nie sprzedaję, tobie jeszcze na wódkę dawać muszę — odparowała panna Antonina.
Wasilewicz siedział, patrząc przed siebie szklanym wzrokiem w napadzie takiej męki duchowej, że musiał natychmiast oszaleć, albo się odurzyć. Wszystko jedno czem: wódką, kokainą, czy kobietą.
Panna Antonina mocno objęła go ramionami.
— Ożenisz się?