Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się dzieci nie wtrącają. Ania skurczyła się w sobie, jak za każdem pchnięciem świata zewnętrznego, które tak boleśnie uraża nerwy dziecka. Coś zaczęło ją ssać w sercu. Przykro, dokuczliwie.
Podeszła do okna. Gromada kruków leciała na nocleg. Ciężko machały skrzydłami. Czarne, złowrogie... Znaczą się czarnemi hieroglifami na czerwono-żółtym pasie zachodu. Szklarz stuka, ciotka zaczęła szyć na maszynie.
Poszła do niej i usiadła w kącie, na stołeczku obitym obszarpanym atłasem wiśniowym. Z pod nóżki maszyny, szybko podskakującej, wysuwał się szary pas materjału. To z pod igły maszyny wysuwa się szara mgła na dworze. Szare codzienne zdarzenia. Beznadziejna bezbarwność powszedniego dnia. Nuda życia bez zdarzeń. Znużenie troską nieustającą, brakiem każdodziennym, niedosytem skromnego życia, w którem oblicza się każdy grosz...
— Zamiast próżnować, zajmij się czem, — rzuciła ciotka w przerwie, podkładając robotę pod maszynę.
Ania powlokła się znów do swego kąta. Ciotka nie zna święta. Cała weszła w drobiazgi roboty domowej. Pieczenie pierożków lub faworków jest obrzędem niezmiernie doniosłym. Wielkie sprzątanie przesłania sobą wszystkie zdarzenia polityki europejskiej, kwestja udania się bab wielkanocnych usuwa w cień wszelkie zagadnienia etyki i socjologii.
Ciotka myśli krótkiemi myślami. Wiąże je z najbliższemi sprawami praktycznemi. Czasem czyta — czasem emocjonuje ją wielka zbrodnia lub proces. Ale nie wypowiada uogólnień. Ciotka nie chodzi na odczyty, na koncerty. Lubiła to wszystko w młodości. Teraz wessało ją rzadkie, rozchlupotane bajoro życia.