Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdybym wiedział przynajmniej, czy mnie kochała? Byłoby lżej! Ale tak przekreślić wszystko odrazu! Gdybym wiedział! Niech rzuci na odchodnem tę ostatnią jałmużnę!
— O, źle z tobą! To coś nie zakrawa na platońską biesiadę. Spełniłeś zatruty puhar Trystana i Izoldy. Czemu się nie rozmówisz?
— Nie chce widzieć się ze mną.
Pocieszyła go nagła myśl:
— Prętkiewicz, wyrzuć na pół godziny twoją dyskrecję, jak starą skarpetkę. Wiesz...
— Wiem, wiem. Chcesz mnie ładnie ubrać. Nazywa się ten sketch, który mam odegrać: „Sentymentalny szpieg“.
— Władek, zrób to dla mnie!
— „Jako że i ja w gorsze awantury lazłem dla miłości bliźniego mego“ — chcesz powiedzieć. Ano, spróbuję. Wyleje mnie złotowłosa margrabina, to będę wylany. Ano, trudno.
Jakoż powlókł się chmurny i zafrasowany do pani Poluty. Zastał ją spokojną i nieprzeniknioną. Nie mógł nawet zrozumieć, obojętność to, czy maska? — Jeżeli maska, to ma niewiasta charakter — myślał z uznaniem.
— Cóż pan taki zakłopotany? — zapytała pani Poluta.
— Białecki szaleje.
— O, za kimże? — uśmiechnęła się pani Poluta swobodnie.
— Nie za kim, ale po kim, jako że dostał kosza i to pełnego harbuzów. On lubi pleonazmy, ale ten mu jakoś nie w smak poszedł.
— Tak żartobliwie pan tę rzecz przedstawia, że jestem o pana Białeckiego zupełnie spokojna.