Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani Poluta wyszła i odpowiadała monosylabami na zapytania roznamiętnionej koleżanki. Określała:
— Wstrętna jest niewiasta, gdy ją rozpali i roznamiętni polityka. Już lepiej niech poluje na męża.
Słowa wypowiedziane przez owego robotnika, miały siłę surową i przekonywującą prawdy, w ciężkim trudzie wykutej z materjału własnej duszy. Wstrząsnęły panią Polutą do głębi. Zrozumiała:
— Kończy się misja wyzwolenia mas od cierpień fizycznych. Niedługo zakończy się proces dziejowy tępienia nędzy indywidualnej. Zostanie chyba nędza zbiorowa, dotykająca klęską żywiołową całe społeczeństwo. Weszliśmy na drogę ustalenia opieki społecznej nad jednostką.
— Ale pozostała inna misja, ważniejsza i trudniejsza. Obudzić dusze tych ludzi, które z wrastającym dobrobytem zdają się tem ciężej zapadać w sen. Wstrząsnąć nimi, zatargać ogromnym krzykiem duszy. Ukazać im schody świetliste, na które wstępować jest przeznaczeniem człowieka.
Było to zadanie o wiele od innych trudniejsze. Cóż łatwiejszego, jak rzucić hasło: — Napełniaj brzuch i kieszeń! — O ileż trudniej wysiłkiem i przeobrażeniem wewnętrznem zmienić dusze. Materjaliści dziejowi sądzili, że nędza i jej nacisk wykoszlawią ludzi. Odjęto nędzę. Polepszono nieskończenie warunki materjalne. Doskonałość człowieka nie zyskała na tem.
Klasa ludzi sytych i zamożnych oddawna została przez demagogów ogłoszona za zdegenerowaną i niemoralną. A tymczasem właśnie sytość uznano za środek postępu ludzkości. Sytość bez określonej granicy. Sytość w dawkach, przy których nie przewidywano przesycenia. Może odjęcie niedostatku dawało robotnikowi