Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyżej. Miała w oczach na dalekim brzegu małą drzewinę, którą niemiłosiernie targał wiatr. Pogrążyła się po raz pierwszy.
— Chryste, ratuj! — krzykiem ostatnim zawołała w sobie i pogrążyła się znowu. Zaparło dech... Ból i łoskot dzwonów w głowie. Chrystus wyciąga ręce...
Po długiej chwili wypłynęło ciało. Szafirowy woal kołysał się za nią na wodzie.
W łódce, przerzucanej z fali na falę, stał Harelik. Czarna sylweta odcinała się posępnie na tle chmur. Wpatrzony był nieruchomo w szafirowy woal, kołyszący się na falach. Nie mógł dojrzeć rysów twarzy. Boleśnie chciał zobaczyć raz jeszcze te rysy. Ale nie mógł wyjść z odrętwienia. Nie miał sił wziąć się do wioseł.
Fale wznosiły się, jak piersi oddychających potworów i z chichotem bawiły się łodzią.
Nazajutrz rano wracał brzegiem jeziora oddział z obławy na Riabego Janka. Banda została zniesiona. Porucznik Czupur przeszedł przez bagna. Mało się nie utopił. Z początku wyciągnął go z grzęzawiska żołnierz Wojtczak, potem on tegoż Wojtczaka za czuprynę wywlókł z topieli. Wszedł na przesmyk między dwoma jeziorami, na który skierował się oddział bandytów. Szarżował, niczem w wąwozie Somo-Sierra, siadł im na karki. Spisał się efektownie. Kapitan gładził z zadowoleniem wąsa i przebąkiwał o wniosku względem krzyża.
Porucznik, trochę draśnięty kulą, był dumny i szczęśliwy. Doskonale wykonał ruch strategiczny. Grał w nim jeszcze rozpęd walki, radość zwycięstwa, poczucie męstwa i siły.
Wyprzedził swój oddziałek. Zsiadł z konia i popro-