Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

panno Zosiu? Czy prawda? Za co mnie spychać w dół? Za co mnie spychać w dół?
Całuję Panią bardzo mocno, po tysiąc razy i posyłam bratek, który Matka Przełożona dała mi, kiedy byłam smutna. Uciekam od dzieci i uczę się robić po cichu węzły harcerskie. Próbuję też skoku o tyczce. Może stanie się cud. Kocham tatusia. Całuję Panią w końce złotych warkoczy, Pani jest najładniejsza w świecie. Oddana Pani

Ania.

— Może pan zabrać ten list — rzekła panna Zosia, gdy skończył czytać.
— Po co pani mi daje? Jako talizman? Mnie już nic nie zbawi. Idę na dno. Tu chwilowo, pod wpływem wzruszeń, wydaje mi się, że mogę coś o sobie sam postanowić, że mogę zacząć jakąś działalność, odebrać to Zabołotne i zrobić z niego placówkę kultury zachodniej dla tego kraju nieszczęsnego, bo złe w nim się zaparło bez wyjścia, a miłość tu dróg nie znajduje. Hula tu, jak sabbat czarownic na piaszczystym wydmuchu nieczysta żądza posiadania, chciwość opętańcza, która dla garści mienia pośle w zatracenie innych i siebie. Ustawić warowną redutę przeciw naporowi tej mocy djabelskiej chciałbym w tej chwili. Ale cóż... Jestem człowiek skończony. Zrujnowany fizycznie i moralnie. Zapisany cyrografem na cudzą własność.
Odszedł w silnem wzburzeniu. Tymczasem podporucznik wkładał płyty w gramofon, który zdołał wybłagać u panny Zosi. Zabrzmiała oszpecona emisją gramofonu melodja Grieg’a.
Wasilewicz słuchał, stojąc, wsparłszy się, łokciem o futrynę okna.