Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

już tylko wrogowie, a ci mogą być jeszcze sąsiadami.
— Aha! A czy pan sądzi, że w razie dywersji bolszewickiej ochroni to pana od pogromu?
— Od czego jest KOP., żeby dywersji bolszewickiej nie było!
— Racja! A wie pan, że w sam raz przed Zabołotnem budujemy strażnicę. Musi pan pomyśleć o naszym prowiancie! Bez rekwizycji, oczywiście.
— Doskonale — uśmiechnął się Wasilewicz.
Wstrząśnienia dnia złamały go. Położył się na ziemi. Gdy go odeszło, jeden z żołnierzy spieszył się. W sadzono Wasilewicza na konia i przywieziono na wypoczynek do tymczasowej kwatery oddziału KOP’a we wsi Hołownia.
Kiedy wieczorem obudził się na improwizowanym łóżku porucznika Czupura, składającem się z siennika na tapczanie, przykrytego kocem, w izbie rozlegała się przyciszona rozmowa. Paru oficerów siedziało przy stole nad szachami.
— Ach, nudno! — ziewnął Czupur, otrzymawszy czwartego mata.
— Pewnie! O tej godzinie tobie zawsze wszystko brzydnie. Ogarnia ciebie tylko niesłychany zapał do literatury...
— A właśnie... Żebyś wiedział, że pójdę zmienić książkę do panny Zosi.
— Wiedziałem. I ja też.
— Nie radzę — groźnie zamruczał porucznik, wyprostowując szerokie bary.
— Czy wiesz, że Czupur wysłał list do jubilera w Warszawie?
— Po pierścionek zaręczynowy?