Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

choć czasami pomyśleć o ojcu, jak człowiek o człowieku. Niewielki trud...
Na teraz, na tę okropną chwilę, zgromadziły się tłumem wszystkie te rzeczy niespełnione. Ile win!
Na nic się nie zdało wszelkie tłumaczenie. Każda racja zniewagą była dla tego łoża śmierci. Tego, co widziały oczy, nic nie mogło zasłonić. Więc patrzał, godzinami przykuwając wzrok do twarzy ojca, patrzał w nią, jak w winę własną. Dusza stała się pokorną, domagała się słusznej kary, a błagała o cud, modliła się do cudu. —
Żeby choć jedno spojrzenie...
Umierający otwierał chwilami oczy. Błędne martwe źrenice patrzały przed siebie nieruchomo, strasznem, niepatrzącem spojrzeniem. Dreszcz przerażenia chwytał Antka, gdy patrzał w te oczy.
Raz wydawało mu się, że ojciec patrzy na niego, że go poznaje. Zerwał się, jakby chcąc uciekać przed tem spojrzeniem. Całą siłą woli opamiętał się i pochylił nad umierającym.
— Ojcze, ojcze, przebacz, zrozum ojcze, nie umiałem ja z tobą... ja, twój syn... ojcze ulituj się... ojcze, spojrzyj, ojcze przebacz...
Słowa bez związku i sensu wydzierały mu się z piersi w bolesnem szeptaniu. Ale oczy ojcowskie patrzały martwo, nie widząc. Bezgraniczne umęczenie w nich było i obojętność śmierci na wszelkie sprawy żywe, pozostające.
Chwilami źrenice wywracały się ku górze, a oddech słabł, ustawał...