Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chwalonym“, ciekawie patrząc na nieznajomego pana, obłożonego pakunkami. Gawarski nie zauważył jej nawet. Chudy, czarny, kosmaty kot, wędrujący kędyś za zdobyczą, przystanął jak wryty przed nim, wystawiwszy wielkie żółte oczy. A gdy Gawarski zaklął wściekle, porając się z jakąś trudną kombinacją myślową, kot zerwał się i jak widmo znikł w badylach, obrastających płot.
Janek długo nie wracał. Tak długo, że słynny z ostrożności Gawarski już zastanawiał się nad sposobem działania w razie, gdyby zaginiony towarzysz wcale nie wrócił.
— Oczywiście galicyjskie draby go zawadziły, rodzime stupajki, pilnujące granic podzielonej ojczyzny...
Zły uśmiech wykrzywiał jego brzydkie, pospolite oblicze, które z tą złą rysą koło ust nabierało dopiero wyrazu i charakteru dość zresztą niemiłego. Z tym skurczem w twarzy zagłębił się w mrocznem myśleniu. Gawarski wogóle widział świat na czarno. Nienawidził złudzeń i niecierpiał łudzących się ludzi. Za powołanie swoje uważał „doprowadzać ludzi do przytomności“ — rola, która w jego otoczeniu nie była bynajmniej synekurą. Niestety, najczęściej musiał ustępować przed olbrzymią większością, która wolała żyć we mgle, niż jasno widzieć, do czego się idzie i jaką drogą. Gawarski nigdy na nic nieprzewidzianego nie liczył, ze wszystkiego chciał zdawać sobie sprawę i, o ile można, zaznaczyć to w swoim encyklopedycznym notesie, następnie nie śpieszyć się, potem czekać i po