Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mnienie zbliżało się, kołowało nad nim, oddalało się i znikało z żalem — to znowu majaczyło niewyraźnie, nie dając się odgadnąć, ani poznać.
Nigdy niebywałe myślenie trzymało go na miejscu, przykuło mu oczy do tego spokojnego krajobrazu i kazało z niezwalczoną mocą zagłębić się w nieokreślonem skupieniu. Wydawało mu się, że czeka na coś, co lada chwila musi nadejść.
Doczekał się gniewnego, niecierpliwego wołania, które go odrazu postawiło na ziemi.
— A chodźże raz — cóż się tam gapisz!
Szli dalej z tobołkami, pośpieszając. Przy pierwszych chałupach Gawarski przystanął w Cieniu wierzby.
— Ruszajno, Janek, zbadać sytuację. Pytaj o starego Trzmiela: Andrzej Trzmiel — czytał z notatnika — chłop czarny, lat około pięćdziesięciu. Zapytasz go, czy zna Ambrożka z tamtej strony? Jak powie, że nie, to gadaj, że jesteśmy od pana w okularach. Rzeczy tu zostaw...
— A czemu nie razem?
— Ruszaj, ruszaj, takie mam wyrachowanie.
— Znowu jakieś idjotyczne konspiracje... Zostaw to lepiej na jutro. Tam się to przyda.
— Nie pora na dyskusję. Ruszaj i niech stary przyśle kogo po rzeczy.
Gawarski został pod wierzbą i zagłębił się w swoim notatniku. Szperał, mazał coś i ciężko się zamyślał, klnąc chwilami po francusku.
— Przeszła koło niego baba, pozdrowiła go „po-