Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I oto stoi już przed oczyma duszy jeden z ostatnich dni długiego, długiego życia. Co za nieutulony, łkający smutek... A oto tam i blizko i niezmiernie daleko i prawdziwy i zda się nie nieprawdopodobny, ów pierwszy zapamiętany na całe życie dzień świadomości, pierwsza dziecinna myśl, pierwsze wspomnienie dziecka...
Jakże prędko wypełniło się życie i oto go już niema — niema. Rzecz nie do wiary! Ale przyuczona wprawna pamięć, liczy dni, miesiące, lata, wywołuje potoki wydarzeń, rzeczy widzianych, rzeczy przeżytych i do samej głębi znajomych.
Dzieciństwo, czasy szkolne, młodość, oto on straszny rok, oto lasy i echa wystrzałów i piekący żywy ból w ramieniu i oto więzienie na zamku lubelskim i oto szerokie stepy Sybiru i oto długie, nieskończone lata Sybiru i płomienne uczucie w pustej i nędznej z okrąglaków ustawionej chacie, jedwabiste złote włosy i rozkochane i zawsze smutne oczy. Płacz stary, płacz... A oto pierwszy szczebiot dziecięcia i radość, jaka radość... Płacz stary...
Teraz urywają się łzawe wspomnienia. Minęło i znikło wzruszenie i tkliwość. Zacięły się usta w gniewie, zmarszczyło się czoło. Jest już, przyszedł dręczyciel.
Co za złe, zacięte oczy. Wstrętne oczy. Jak okropne podobieństwo do cudnych, smutnych oczu Jadzi. I takie złe i w gniewie jakie bezczelne... potwór, wyrodek!
Nie żałuję go, nie żałuję tego, co zaszło. Przekląłbym jeszcze raz, jeszcze dziś zaraz. Bodajby...