Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rują podlotki i zakochani pięcioklasiści. Dziecko jesteś — zawcześnie ci na robotę krajową.
— To chyba tobie zapóźno. Trzeba ci było już zgnić na miejscu, gdzieś na strychu na rue Mouffetard przy pisaniu ostatniej broszury, która również, jak poprzednie, nie dojdzie nigdy do kraju... Ja już wolę, żeby mnie zastrzelono na granicy, niż...
— Obawiam się, że za często będziesz wspominał to strzelanie.
— Wiesz, stary, okropnie mi się nie chce kłócić. Czy nie można pogadać z tobą, jak z człowiekiem? Czegoś ty się tak zawściekł? Przecie powinniśmy się cieszyć...
— To też się cieszę. Ale dogryzania twojego mam dość! Jeżeli tak samo będzie tam w Warszawie, to wyobrażam sobie naszą wspólną robotę...
— No, zgoda! Ani słowa. Zgoda, rozumiesz? Nie chcę już...
Siedzieli i nie chciało im się wstawać. Cudnie, gościnnie, szeroko roztwierała się przed niemi ludna kraina. Wabiła, witała, wróżyła szczęście i radość. Tęsknym, smutnym, ale pełnym przebaczenia uśmiechem wypominała długie lata zapomnienia. Spowiadała się ze swego bólu, skarżyła się na przemoc, która depce jej pola, na niedolę, która zgina głowy ku ziemi. Domagała się przyrzeczenia, przysięgi. Żywym głosem mówić zaczęły pola, wioski, zalesione pagórki i równe łąki. Poważnie, spokojnie wypowiadał się las przeciągłym, rytmicznie rozkołysanym szumem igliwia. Skro-