Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dać tego, co mieli ze sobą a od Zurychu aż do samej Warszawy ciągnęła się podówczas pustynia, gdzie tylko na siebie mogli liczyć.
Milczenie przerwał wreszcie Gawarski, oświadczając, że należy bibułę pięknie zapakować i zostawić na składzie u Trzmiela aż do szczęśliwszych czasów, również jak bieliznę i zbywające ubranie.
— To znaczy — wybuchnął Janek — rzucić to na stracenie. Kiedy tam kto po to pojedzie? Słowem, w kraju nigdy nie będą mieli porządnej bibuły, tylko samą starzyznę. Do djabła z taką robotą!...
— Nic innego nie wymyślimy. Na tymczasem bibuły w kraju trochę jest. Przed trzema miesiącami Kazik zabrał pięć pudów.
— Z tego połowa wsypała się, a wszystko zresztą było to samo w kółko, nic nowego.
— Tak, były tam same podstawowe rzeczy, a te, jak zgodzisz się zapewne, nie mogą się zbyt często zmieniać...
— Ja jutro pogadam sam z Trzmielem. Chłop jest rozumny i przecie miał już do czynienia z naszymi.
— Nie mam ja wiary w ideowość przemytników, nawet polskich. Spróbuj mu w każdym razie wyłożyć nowy program; może się uda uczynić z niego towarzysza. Przydałby nam się teraz...
— Powiem mu poprostu, po chłopsku: robiliście Jędrzeju interesy z panem w okularach, robiliście z Ambrożkiem i nie straciliście na tem. Wyszli