Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trzęsie, orzę pod ziemniaki; koło południa siadłem w cieniu odetchnąć, fajkę sobie kurzę, aż patrzę idzie sobie ktosi drogą, po miejsku a biednie ubrany, kijaszkiem się podpiera a śpiewa na całe gardło. Zobaczył on mnie po pod gruszką w cieniu i pyta się:
— Wasze, gospodarzu, to jest pole?
— Moje, powiadam. Albo co?
— To i gruszka wasza?
— A no.
— To i cień pode gruszką też Wasz własny, pozwolicie się ochłodzić?
— Cień jest boski, powiadam, dla każdego.
— O, toście pięknie powiedzieli, gospodarzu, ale jeżeli cień boski, to i gruszka boska, a jak ona boska, to i pole boże, dla każdego wspólne. Tak wypada z rachunku, sami widzicie.
„Siadł se w cieniu, papierosa zapalił i siedzi.
— A skąd Pan Bóg prowadzi?
— A do dobrych ludzi idę — powiada — od drugich dobrych, których hań na końcu świata znam. Ino mi droga wypadła przez pustynię iść, gdzie rozumnego człowieka nie uświadczy, gęby do kogo niema otworzyć, to i śpiewam sobie. Śpiewam, jeno nikt mi nie odśpiewa. Taki już kraj podły podlaski....
„Ode słowa do słowa, niewiademko jak, dogadaliśmy się do wszystkiego. Chłopak był młody, tyle że mu się po pod nosem wysypało, a taką ufność we mnie zbudził, żem się mu całkiem odkrył, choć i ostrożny jestem, jak ten lis. No i pierwszy to był socjalista, jakiego oczy moje widziały. Popasał on u mnie