Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w mej jest? Ho — ho... Tajemnicza nieznajoma. Baje pocichu stara Łączewska pełnym czci i oburzenia wystraszonym szeptem. Opowiadają dziwy panny. No i co z tego?
Czy miło, czy ciężko? Cóż to się wyrabia... Pierwszy raz. w życiu. Kpinkują dwuznacznie, już go wyraźnie wyśmiewają smarkate pannice. Zdradził się stary gracz, donżuan warszawski, paryski wyga, malarz. Udaje, flirtuje nazabój z Zośką, nic nie pomaga. Kora... Kora... Ani razu pomówić swobodnie — tyle ludzi w domu, pannice ciekawe, wścibskie, nieznośne.
Szeleszczą trzciny nad łachą. Przenikliwie, smutno. Panno Koro... Panno Koro... Czemu taka smutna? Szeleszczą trzciny, chylą się i płaczą. Porywy nagłego wichru grają po nich boleśnie. Co to znaczy? W jej oczach łzy... Duszny wicher kładzie trzciny do ziemi i jęczy. Szybko gnają na wietrze czarne chmury. Z wyschłego goscmca pędzą tumany pyłu. Ściemniało niebo. Źle, straszno. Daleki pierwszy grzmot — za ziemią, pod ziemią... Czemu płaczesz? Panno Koro... Wracajmy. Boi się pani burzy? Nie — tylko bardzo smutno. Panno Koro, posłuchaj. Nie, nie, nie można. Zlituj się, przecie widzisz. Nie — niewolno. Mówić? Nie można mówić, niewol no słuchać. Nic, nic... Uciekajmy, idzie burza.

Już chodzi po mieszkaniu Jakób. Ostrożnie, cicho. Pochrząkuje, kręci się, niby sprząta, podgląda pana. Śpi, nie śpi? Czyta? Dzień biały, lampa się pali — cicho. Jeszcze tego nie bywało. Czegoś się przestraszył Jakób. Odważył się, wszedł, chrząknął. Zląkł się. — Proszę Pana?
Już się bardzo boi, aż drży cały. Spojrzał, obaczył