Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się drzwi naprzeciwko i w pełnym świetle stanęła groźna, gruba jejmość w koszuli i zawiesistym kaftanie, w czepku na rozkudłanej głowie.
Ale nie zdołała ust otworzyć, kiedy stary aktor padł na kolana i, wznosząc ku niej ramiona, deklamował
— Niebiańskie zjawisko, snu wiosennego słowicze westchnienie. O nieprzeparty uroku wieczystej młodości... Księżycowy promień cię zrodził z czystej perełki rosy o tej godzinie nocy... ...o tej godzinie nocy... o tej godzinie... Jak to dalej idzie?
Jejmość trzasła drzwiami i znikła. Wśród ogólnej wesołości kompanja wtoczyła się do mieszkania.
W stołowym pokoju już stały gotowe butelki. Pili koniak szklankami.
— Pierwszy toast za zgodę!
— Kochajmy się!
— Kocham pana, panie Siewierski, i rozumiem, jak tylko artysta artystę... — rozwodził się Czaprański. — Ale czyżbyś pan trzymał z socjałami?
— Głupi! Daj spokój — chcesz dostać jeszcze raz? — ostrzegał go Michorewicz.
— Nieprawda! — gorączkował się Siewierski — nienawidzę ich wszystkich! Uwodziciele dusz! Truciciele! To tylko nieporozumienie...
— Jak nieporozumienie, to zapijmy ten interes.
— Jaki interes? — pytał zupełnie nieprzytomny Prycza.
— A interes jest taki — zaczął Michorewicz i mówił szybko, zdradzając upicie tylko przez dzikie giesty i czkawkę. — Jedna tu pani zarzuca sieci na niedorosłego chłopca, na niewinne dziecko. Stara baba (choć niczego)