Strona:Andrzej Strug - Pieniądz T. 1.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ostatecznego, coś prawdziwego. Wydobędzie się z matni snów na jawie i z pośród udręczeń, jakie jej sprawia obrzydły świat zewnętrzny, pełen okropnych bezdusznych ludzi, niepojętych w brzydocie swego życia.
Nastanie wtedy ów dzień szczęśliwy. A teraz... kto wie, może gdy rozsuną się mgły, kiedy ukaże się on, ów najcudniejszy i najpotężniejszy kształt, w jaki oblókł się duch świata... Kiedy zaświeci blaskiem śniegów na głębokiem niebie...
Może spłynie na nią spokój rozumienia siebie, świata, wszystkiego. Może rozpęknie się skorupa, która ją dzieli od świata i radości, od ludzi, od wszystkiego na świecie. A może w owej chwili umrze?
Same usta szeptać zaczęły jego imię.
Z żalem tęsknoty, z nieśmiałem błaganiem niewolnicy powtarzała dźwięk ukochany.
Jak do bóstwa, modliła się tem jednem słowem. Upajała się niem, jak rozmodlony upaja się słowami litanji. W ekstazie upojenia powtarzała je bezwiednie, uporczywie. Z szeptania przeszła w cichy półgłos, pełen wyrzutu i błagania. Powtarzała jego imię, jak imię niedobrego kochanka, który odszedł, zdradził, a pozostał na zawsze jedynym.
Wicher wył, gwizdał, trząsł gmachem z kamienia, rozbijał się w szaleństwie o olbrzymie tafle szklane, groził kwiatom, mocował się ze zrębami z granitu, zawziął się, by zmieść i strą-