Strona:Andrzej Strug - Pieniądz T. 1.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzeniach. Gdy przypadkiem spojrzała w okno, widziała stepy, stada koni lub wołów, tonących w przepychu traw, widziała ściany skaliste i przepaściste, lub jakieś miasto, jakieś wsie.
Niewiadomo kiedy zakołysał się pod nią parowiec, chlusnęła w okrągłe okna zielona fala morska. Niewiadomo, jak znalazła się wśród zgiełku ulic Paryża, roztargnionem okiem spoglądała przez okno samochodu na tłumy ludzi. I znowu usypiał ją do marzeń zawrotny pęd i głuchy, rytmiczny łoskot wagonu.
Ocknęła się nareszcie w górach. W radosnem wzruszeniu czekała na uroczą, mocną chwilę powitania, wspinając się koleją zębatą w górę doliny świętego Mikołaja. Ale w połowie drogi, około stacji Randa, pociąg wszedł w mgły. Zagasła gwałtowna radość. Pocieszała się, że zato jutro rankiem...
Na stacji Zermatt ucieszyła się widokiem ulubionego muła, Boba, którego nie widziała od kilku miesięcy; nakarmiła go cukrem, poklepała go, powitała kawalkadę służby, która przybyła na jej powitanie, i ani razu nie odwróciła głowy ku stronie, gdzie — gdzieś we mgłach, daleko, wysoko stał on. Wspinając się w górę po ścieżynie ku swojej willi, przez całą drogę rozmawiała z gromem, prowadzącym jej muła, i ani razu nie spojrzała ku górom.
Wyobrażała sobie, że jutro wczesnym rankiem ujrzy go w słońcu i pogodzie, odsłoniętego w całym przepychu od stóp do szczytu olśnie-