Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzie ich tajna policja. Taki żydek z papierosami, taki dorożkarz, taki posłaniec, taka... z przeproszeniem jaśnie pana, łajdaczka, co się szlaje po ulicy — to wszystko ich szpicle. Bo to nie nabrali pieniędzy w Mazowiecku? I tu przed samym zamkiem kręcą. się jakieś figury...
— Widziałeś?...
— Mam ja na to oko. Choćby wczoraj, stoję przed bramą — widzę, po drugiej stronie trzy razy jeden przeszedł. A głównie przejeżdżają tramwajami. Wciąż ludzie wysiadają przed zamkiem, z miasta, z Pragi. Wysiada taki i odchodzi wolno, wolniusieńko, wraca się, jakby czegoś szukał i znowu odjeżdża. Po co on odjeżdżał, kiedy dopiero co przyjechał? A potem znów wraca. Oczami łypie ku bramie... Coś oni knują. Oni o każdej godzinie mają wszystko w pogotowiu.
— Głupi jesteś. Takiej siły oni nie mogą mieć.
— Takiej, jak my, nie mają, ale mają swoje złodziejskie sposoby. A na to co poradzi największa siła?
Było to największą troską generała... „Sposoby“. Czuł się wobec nich bezradnym.
Cios może paść nie wiadomo skąd — każdej chwili. Pomimo dozoru i rygoru w zamku i tu może do niego trafić wróg swoim nieobliczalnym sprytem.
Tedy znienacka, w dzień czy wieczorem, otaczano plac zamkowy wojskiem i rewidowano wszystkich, zabierano każdego, kto wydawał się podejrzanym. Żołnierze szli na tę robotę, jak na