Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wzięli, nie wiem. Tę bańkę z bombą my wykopali z tego miejsca i chcielim zarobić. Żydowska komuna z Warszawy nam dawała tylko dwadzieścia pięć rubli.
— Gadałeś, że pięćdziesiąt.
— Łgałem, jak przy handlu!
— Tego psa dawno znasz?
— Znam go od dwu lat, a ani razu tego na niego nie pomyślałem. Złodziej był, to nam było wiadomo, ale on chodził osobno po jarmarkach, po odpustach między chłopami. Proszę panów, my tu wszystko wokoło na pięć mil znamy. Ale tego, że tu są szpicle, my niewiedzieli, bo na polityczne rzeczy my nie zważali nigdy. A poco ja jego na moje nieszczęście tu ze sobą zabrałem? Bom nie wiedział, jak z wami, partyjnemi, gadać, nigdy nie mając z partją do czynienia, a jego my uważali, że jest, albo li też bywał w jakiejś partji, zanim tu przyjechał. Więcej nic nie wiem, ani nie mam do powiedzenia. Macie mnie w rękach. Ale ja wam powiadam, jakem był koniokrad i jakem jest bandyta — tej podłości ja nie winien!
— Kiedyś ty mu powiedział o bombie? Dawno?
— Tu w drodze mu powiedziałem, żeby przy targu pomagał.
— Ej, nie łżyj człowieku, ej, nie łżyj! Daleko sięga nasza partja i długo ona pamięta!
— Zgubisz nas — ale i ciebie nie minie i tych tam twoich!
— Djabli was tu wezmą co do nogi, jak nas zgubicie. Przyśle partja bojowców, co żadnemu