Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobry wieczór i wam. Tak nam będzie wygodniej...
— Dobrze mówicie, panowie! W takie czasy nie można nieznajomemu dowierzać. Ale ja tu w czystej sprawie...
To mówiąc, pokazał na spory pakunek, obwiązany w płachtę, i położył go uroczyście na stole.
Weszycki usadził gości i zażądał okazania dokumentu. Figiszewski z wielkiego pugilaresu wydobył świstek.
— Wymiętoszony i obdarty, ale taki już do nas przyszedł, nie nasza wina.
— Czytać! Czytać... — wołano z ciemnej izby.
Weszycki siadł pod lampą elektryczną, podniósł papier do oczu i czytał swoim tęgim głosem, wolno a wyraźnie:

— „Ludzie kochane i wy wszystkie towarzyse i wszystkie towarzyski i cała partjo!
Ja już, niedługo czekać, pójdę, wołając — precz z caratem! A wy się starajcie i życia nie żałować, bo raz kozie śmierć! Już policzone dni piekielnych mocy, ino wytrzymać! Niech się chłopy ruszą, bo nas ćma! Za nasze krzywdy, za nasze uciski, za krew, co woła o pomstę do Boga, niechże się raz podniesie naród pobłąkany! Jutro mnie powieszą, albo pojutrze najdalej, i ja na to teraz czekam w tych czterech ścianach, jakby w murowanym grobie. Ale pókim jeszcze żywy, będę do samego końca taki sam, jak wyście mnie znali! I tamte czterech też tosamo, choć nie siedzim już