Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pochód narodowy naokoło kałuży w Rynku przelał niejako władzę w ręce społeczeństwa, co prawda, tylko na kilka godzin. Po tych godzinach i po przybyciu roty wojska władza powróciła w prawowite ręce. Tu atoli zaszły wypadki, które zamąciły gruntownie wszelkie zasady władzy i wytworzyły stosunki trudne do sformułowania w języku prawnym.
Od niepamiętnych czasów panował w Szlamowcach naczelnik powiatu i nikt prócz niego. Obecnie rządziło tu jednak ciało zbiorowe, z którym liczyło się wszystko, począwszy od naczelnika powiatu, a skończywszy na ostatnim kramikarzu żydowskim. Mówiło się „partja“, mówiło się „oni“.
Tajemny rząd ujawniał się niezmiernie rzadko. Raz otrzymał rejent list, napisany bardzo kaligraficznie, ale ze strasznemi błędami i jeszcze straszniejszemi pogróżkami. List sprawił tym okropniejsze wrażenie, że nie było w nim żadnych wymagań, a zamiast podpisu stała trupia czaszka, pod nią skrzyżowane piszczele, a po obu stronach wielkie wykrzykniki. Taki sam list po rosyjsku dostał naczelnik straży ziemskiej i kapitan roty oraz rabin miejscowy po żydowsku.
W parę dni po takim liście, kiedy osoba zainteresowana dochodziła do wyższych stopni zdenerwowania, zjawiał się faktor miejscowy, Boim Pajchel, i po wielu wstępach i ceregielach oznajmiał, że „oni“ mają zamiar nietylko ograbić daną osobę, ale również ją zamordować wraz z całą rodziną, że jednak sprawę można uregulować