Odemknęły się drzwi z zamka i z zasuwy. Przez wazką szparę, bronioną przez dwa tęgie łańcuchy, wyjrzało jedno oko i lufa rewolweru.
— Widzisz ten interes?
— Widzę — tylko uwalaj, żeby mi cierpliwości nie zabrakło i żebym sobie nie poszedł, bo mnie już nie przeprosisz!
Brzękły łańcuchy, i Gryziak wszedł do ciemnej sionki, potym do małego, jasnego, porządnie umeblowanego pokoju.
— Oho, urządziłeś się po burżujsku za moje pieniądze. Ale nie bój się, nic ci nie zrobię.
— Ja się nie boję, ale jeżeli ci to nie sprawi różnicy, to rozmawiajmy tak, jak teraz; proszę cię, siadaj, a ja zostanę tutaj.
Głos wychodził z drugiego pokoju przez przymknięte drzwi.
— Głupiś, ja nie mam żadnej broni, wracam prosto z X-go pawilonu, dzisiaj mnie puścili.
— No, to tak gadaj! Jak się masz — cieszę się, że cię nie powiesili.
Na progu ukazał się młody człowiek, ubrany z elegancją podlejszego gatunku, czarny, nieduży, z czarnemi baczkami. Spojrzenie miał wesołe i rozumne. Podali sobie ręce, ale w lewej gospodarz trzymał brauning dużego kalibru.
— No, gadaj, na kiedy mi oddasz pieniądze? Zaraz mi trzeba pięćdziesiąt rubli, resztę za miesiąc, bo wyjeżdżam.
— Pewnie do Ameryki? Dobrze, za miesiąc będziesz miał, ale dzisiaj — mogę tylko pięć. No,
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/179
Wygląd
Ta strona została przepisana.