Przejdź do zawartości

Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to chyba żaden nie doniesie, a jakby kogo tak zgubił, to zawsze go można podpalić, a potym dokończyć...
— Daleko idą te jary? — spytał Marek.
— Na lewo z milę, a na prawo ze dwa razy tyle. W godzinę się przejedzie tą drogą, tylko trza jechać lepiej, niżli my. Wielgi jest kawał świata. Po części gmińskie, a głównie hrabskie. Polowania tu wielkie bywają po dwa razy do roku. Są i dziki, a lisów co niemiara. Te pustki zachodzą aż popod stację Lasek i się schodzą z Malwierzyckim lasem, też lasy ogromne, rządowe. A w tych to parowach, prosze towarzysza, za powstania trzymała się silna jedna partja, zapomniałem, jak się nazywała po naczelniku. Siedzieli tu z zimy aż pod jesień, aż przyszła duża siła i ogarnęła ich, te mało który uciekł. Wszędzie oni tu pogrzebani, gdzie który leżał, a w jednym miejscu, gdzie dużo padło w kupie, jest i kopczyk i figura z napisem. Tam leży naczelnik i dużo panów i ludzi. Ludzie ze wsi i nasi ich grzebali-jeszcze pięć lat temu tył proboszcz we wsi Garno, który z ludźmi chodził i tych nieboraków grzebał. Ksiądz pilnował, żeby papiery, pieniądze, drogie rzeczy, te zygarki, pierścionki jemu wszystko składać i za to nowy kościół się zaczął budować, za te pieniądze. Kole tego kościoła będziem jechać.
— A daleko do tej mogiłki?
— Ode drogi niedaleko, ze dwa stajania, tylko przez jarugi i wyrwy, bez drogi. Chce wam się popatrzyć?