Przejdź do zawartości

Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Popatrzyłbym. Jak dojść?
— Za pacierz będzie odchodził od drogi boczny parów na lewo. Tam je ścieżka pod górę, aż do ciasnego miejsca, gdzie dwie skały przypierają do siebie. Trza to pominąć i odrazu na prawo, popod ścianą, aż będzie trochę równiejsze miejsce, jakby łączka. Na tej łączce jest zgórek niewielki, obsadzony dębami — odrazu będzie widać gdzie. Podprowadziłbym waju, ale niema kogo przy koniach i rzeczach zostawić..
Po chwili Marek zsiadł z wózka i zapuścił się w głęboki, ciasny parów. Wszystko tu było jeszcze w rosie i w chłodzie. Pryskały mu w samą twarz chłodne krople z wysokich traw i łodyg. Panowały tu huczne postrzykiwanie koników polnych i cierpki zapach macierzanki. Na zboczach siwa opoka, obnażona przez deszcze i śniegi, wystawiała tu i owdzie ostre kły, jak piszczele dawno pogrzebanych trupów. Szedł szybko, śpiesząc się do czegoś, z czego nie zdawał sobie jeszcze sprawy. Czepiał się długo między skałą a krzakami, chwytając się za kolące gałęzie tarniny, Już blizko. Wyszedł na słońce.
Był na płaskim wzgórku i poszedł prosto przez gąszcz traw i karłowatych krzaków jałowca ku kępie drzew. Nie zatrzymał się, aż w ich głębokim cieniu. Pod nizką kopułą liści, w zielonkawym zmroku był płaski kopiec, zasypany zeschłemi liśćmi dębiny, a pośrodku stał czarny, zmurszały słup z wrębem u góry, gdzie kiedyś tkwiło poprzeczne ramię krzyża. Marek wbił oczy w tę zie-