Przejdź do zawartości

Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

teraturze, nie w polemice, nie w programie, ale w tym strasznym życiu, nieuchwytnym i szydzącym z wysiłków człowieka. Przy nim wyczuwał dalekość i blizkość, trudność i łatwość zwycięstwa i rozumiał bez frazesu i bez doktryny, a naprawdę, że nie wykuje proletarjusz swojego szczęścia młotem, jeżeli go nie wyorze pługiem ten chłop i dla siebie.
Poznawał chłopa moc i słabość, rozum i ciemnotę, przesadę i jasnowidzenia i pewnego dnia przy nim to, przy Orawcu, pokochał na zawsze duszę chłopa, jak nigdy nie mógł, mimo wysiłku, ukochać duszy robotnika. Jut go to nie dziwiło, nie kłopotało. Tu, na szerokich polach wstanie z tej ziemi, jak łan żyta, nieprzeliczony zastęp mocnych żołnierzy. Tu leży w odwiecznym wypoczynku siła, bez której marnieją i spalają się naprożno burzliwe ruchy miasta.
Po to przychodzi do wiejskiego zacisza z gorącym swoim słowem i z tą bronią. Idzie za nim śladem śmierć, idzie przewrót, płacz wdowy i sieroty i te dumania przedśmiertne skazanych i te długie lata katorgi. Śpieszą za nim, jak ta kurzawa za jego wozem, widma klęski i okropne ofiary wojenne.
Nie żal mu siebie, a żal mu tego człeka, co zginie, że go ta śmierć przed czasem zgniecie. A dziwno, że da rady tęgiemu chłopu, aż nie do wiary, żeby tak znikł ze wszystkim, stateczny zdrowiem i urodą, pracowity i pożyteczny chłop z chłopów, towarzysz Orawiec... Markowi łza za-