Przejdź do zawartości

Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kaniu, po latach, zapręgnęły serca wylania — poczciwego gadania o tym, co było kiedyś w tej pierwszej, ślicznej młodzieńczości.
Pamiętał Marek swoje najskrytsze, wstydliwe zwierzenia przed przyjacielem, kiedy nie mieściło się już w nim cierpienie. Wylewał przed nim swoją niepojętą, nadludzką, nieszczęśliwą, miłość, opowiadał mu o boskich urokach panny Anuli, spowiadał się z cierpień, płakał. Pocieszał go kolega, uszanował tę mękę duszy, dotrzymał tajemnicy, a na wspomożenie wyznał mu — że i on jest nieszczęliwy. Wymienił, płonąc ze wstydu, pannę Kazię i wyznał wszystko. On — ten zimny, rozsądny, skryty Szablon! Połączyły się ich losy. Chodzili razem spotykać na mieście piękne panny, albowiem i one chodziły razem. Czytał przyjacielowi Marek swoje wiersze na cześć ukochanej, czytał mu i Szablon tragiczne kartki, swego pamiętnika. Aż po wielu tajemnych rozmowach, po wielu namysłach, kiedy już się przebrała miara cierpienia, gdyż na dokładkę zostali się obadwaj z tej miłości na drugi rok w klasie piątej — postanowili zakończyć tragicznie tragiczne życie i utopić się razem. Rzecz tę rozważali spokojnie, rozsądnie, jak mężczyźni.
Pewnego razu na to posiedzenie (pod wierzbami, nad pokrętną rzeką Bystrzycą) przyniósł Szablon mały zeszycik, zapisany bladoniebieskiemi literami hektografu, i, rozpłomieniony, oznajmił tajemniczo:
— Czytałem to przez całą noc! Przeczytajmy