Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/392

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jeden za nich wszystkich stanął i zwyciężył. Wizja samotnego człowieka... Jedyny bohater powieści o Polsce... Marek postanowił nie mordować sobie głowy nad przesileniem, ale opędzić się od niego w Warszawie było zupełnem niepodobieństwem. Pomimo wstrętu siedział w gazetach jak pierwszy lepszy, ale nie śledził gry politycznej, nie był ciekawy przełomowych perypetyj, powtarzających się do znudzenia, i sensacyjnych niespodzianek, zapowiadanych wciąż bez żadnego skutku. Zawzięcie szukał czegoś własnego w rozległych, ciasno zadrukowanych płachtach. Dla odpocznienia pomijał najważniejsze szpalty o krzyczących nagłówkach i szedł między petitowe zjawiska i wydarzenia. Odkrywał wielkie prace, notowane drobnym drukiem. Wśród nawały najsłuszniejszych utyskiwań i rewelacyj chwytał objawy rozkwitu. Dookoła każdego „curiosum“ z niewyczerpanej i codziennie nowej polskiej anegdoty, stała się potęga nowego życia, które przebijało się przez najgorsze zapory, naprzekór ciemnocie, głupocie, złej woli powołanych i niepowołanych czynników. Wszędzie roiło się od ludzi-mrówek, których niczem nie dało się wytępić. Wszędzie przeważali oni nad litanją szkodników, kołtunów, złodziei, małp, szczurów, hien. W podziwieniu patrzał na bogactwo życia, które przelewało się przez tamy i przez brzegi i parło młode, bujne, nieposkromione, nieświadome samo siebie, jak instynkt, jak żywioł. Wertując gazety, Marek natrafiał co krok na niespodziankę. Nie wiedział o istnieniu całego mnóstwa zjawisk, które pomimo to już oddawien-