Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wezwanie do nieistniejącej, by dała jakiś znak i rozproszyła zwątpienie. Oznajmienie, które powtarzał sam sobie i wbijał je z uporem w głowę. Błaganie pełne żalu, który był spóźniony i już nic nie był wart. Przebacz, Janko! Przebacz...
Jego rany, niewola i hojnie nagrodzone męstwo i sława walk... Łoskot bateryj, wycie pocisków i tętent tysięcy kopyt, gdy o porannym chłodzie cały pułk rozleje się po polu, z obłoków kurzawy wejdzie w purpurę wschodzącego słońca... Przygasło piękno, zmalała zasługa. Tamta śmierć, ponura i bezdenna, zmazała jego bojową chwałę i grozę i wielkość. Dzieje zamęczonej siostry objawiły się, jak gdyby niespodzianie rozwarto przed nim pieczarę, kędy się schodzi w zatajony świat, między widma ludzi potężnych, niepodobnych do prawdy, niepojętych. Poszła szara zwiastunka tych spraw w swojej futrzanej czapie i odwiecznej salopie. Na stole na pamiątkę ostatni raport Janki „Kaliny“, wymiętoszony, brudnoszary świstek: „Jutro mnie rozstrzelają, rozkazy wydane, robota w porządku“.

XI


Cichy, zatajony szczęk odkręconej lampy i fioletowy abażur w czarne batikowane pręgi zakreślił w kącie gabinetu koło spokoju i tajemnicy, przystań zaciszną i znajomą. Na niczem minął jeszcze jeden dzień niepotrzebny, ustały szepty i westchnienia obłudnej szarej godziny, teraz rozpościera się słodycz wy-