Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tajemniejszych wspomnień, które wymykały się jej jakby pomimowoli, w pewnych momentach zapamiętania, stawała przed nim wyzywająco naga, wyzuta ze czci i wiary, imponująca. Piekielnie szczerym śmiechem, idącym ż głębi piersi, szydziła z jego przerażonych oczu, z oniemiałego milczenia, gdy nie śmiał wierzyć i nie śmiał pytać. Zachwycała ją ta dziewiczość duszy, która tak łatwo mogła się oburzać i tak po dziecinnemu dzieliła rzeczy na dobre i złe, na szlachetne i haniebne. Nie do pojęcia były jej dawne sprawy i sprawki, ale Marek wszystkiemu uwierzył. Zachował nietknięty swój zwyczajny ludzki kodeks moralny, ale po pierwszym odruchu przerażenia doznał na sobie ciężkiego, nieprzepartego uroku tej ciemnej duszy. Jej jednej jedynej na świecie przyzwalał na wszystko i wszystko w niej rozumiał. W początkach niepokoiło go oburzenie, odpychał od niej wstręt. Gdy wracał od niej, postanawiał zerwać, lub uciec, ale przychodził dzień po dniu i przez nią tylko żył.. Wreszcie ułożyło się to w pewien system, na jakiś osobliwy ład, wykrętny a zarazem szczery. Nie mogła i nie powinna być inna. Hrabina Chosłowska była chimerą, istotą fantastyczną, postacią z pochłaniającej powieści. Jej poczwarne wyznania, szeptane w jego objęciach, gdy usta dotykały ust, potęgowały rozkosz. Przenikała ona w głąb mózgu, stawała się prawdziwą ekstazą, poczwarnie mistyczną — rozpustą. Nie miał dla niej ani jednego słowa miłosnego, ani jednego drgnięcia serca. Nie żądał od niej wierności. Żył z nią jeno godzinami, nocami, spędzanemi w zacisznym