Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dał się ciekawie. Badał typy szczególnie podejrzane i raz po razu napastował Nusyma, kto jest ów, co zacz jest ta? Nusym, rozrywany na wszystkie strony, nie miał dla niego chwilki czasu. W przelocie rzucał krótkie komentarze. — To potentat z Górnego Śląska, zresztą trochę Niemiec. Ten łysy, to jakiś poseł, nie znam go. Ten rudy? Twórca naszej przyszłej marynarki handlowej, gruby łajdak z Gdańska. Ta w zielonej sukni? Zwyczajna k... Paweł Holc? Poczciwiec. Za co siedział? Za to, co robią wszyscy. Nasz komisarz musi czasem machnąć ogonem — dla opinji i nigdy nie zawadzi prawdziwego zbrodniarza. Pokazać ci takiego? Wierzaj mi, pomimo wszelkie pozory niema tu ani jednego. Tamci, to albo zbyt wielkie szuje jak na moje salony, albo też zbyt się szanują jak na takie zbiegowisko, albowiem najgorsi to właśnie jegomoście szeroko znani w Warszawie i w Polsce o kryształowych, nieposzlakowanych imionach naprzykład taki S., taki B. Tych wszyscy wytykają palcami i wszyscy ich szanują. Imponujące! Tacy nie siedzą w kozie, nie siedzieli i nigdy nie będą. Dziwna pani z promieniem siwych włosów objawiła się znowu w palarni, gdzie pito teraz poncz. Marka zastanowił szacunek, jakim ją otaczali starzy i młodzi, trzeźwi i pijani, uwijający się koło niej. Żadnych rozbestwionych kawałów ani natarczywości jak z tutejszą resztą „tych pań“. Gdzie się pokazała, urywały się anegdoty, kłótnie, pijane śpiewki, młodzieńcy w smokingach porozwalani na kanapach zrywali się na równe nogi. Tytułowano ją panią hra-