Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w półzmroku pod fioletowym abażurem, pani Goślicka czytała najnowszą, rozgłośną i świetną powieść francuską. Leżała na otomanie, wsparta na łokciach, wpatrzona w rozwartą książkę, zatopiona, zapamiętała. Z ulgą odpoczywała w samotności po dwóch wizytach, które odbyła u dobrych starych przyjaciół. Ugoszczona, namaszczona ich wzruszającą serdecznością, napasiona inteligentną rozmową i pączkami, uciekała wreszcie od czułej nudy i od pożądliwych spojrzeń męskich. Coraz to rzadsze były jej wypady „do ludzi“. Teraz na nowo, o, na długo zatopi się w sobie, przestanie oglądać się na świat i łudzić, że zdoła jeszcze doń powrócić. Niema poco. Wnet zniknie ostatnia resztka nieszczerej, wmówionej obawy przed czarem własnego tajemnego życia. Dopuści do siebie wszystkie dziwy, niepodobieństwa, strachy i zjawy, które odpędza jeszcze, choć ich pożąda, choć już im wierzy Już zgłębiła nudę ludzkiego istnienia i pustkę tego, co się dzieje na mieście, tam za szybą i tuż za ścianą u nieznajomych sąsiadów. Oddawna ją odpycha zwyczajne codzienne życie, coraz bardziej obrzydli stają się ludzie. Czasami wybucha w niej zdumienie, natchnione wizjami niepojętego szczęścia, innego istnienia poza wszystkiem, co jest w tem życiu możliwe. Bierze pokusa rzucić się w to, jak w przepaść. Leży na stoliku, na błękitnym kilimku brauning Romana siny, zimny, żyjący straszliwą siłą, którą jest napięty. Chwilami przeobraża się w coś, rozwija się niczem dziwny kwiat, uśmiecha się kusząco... Wówczas przez cale ciało przewija się i krąży — w mózgu, w nogach, w pier-