Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jennej godzi się zażyć zapomnienia. Drzemiemy. Jedni słodko, inni na gorzko, ci przejedzeni, tamci na głodno, ale wszystkich zmorzył zdrowy polski sen. Komu na i zdrowie? — pytam.
Śniat wypowiadał się ostrożnie, półgębkiem, był miły i uprzejmy, ale od pierwszej rozmowy i nadal już na dobre i bez przerwy zczepili się z Kubą w dyskusje bez końca. Gość zainteresował go niezmiernie, ale drażnił go i męczył niesłychaną nowością wypowiadanych idej. Kuba nie posiadał ani okrucha wiedzy społecznej poza samodziałowym swoim światopoglądem, z którym obnosił się poważnie, imponując braci chłopskiej. Nie wiedział o istnieniu żadnych zagadnień, nie słyszał o dziejach walk i prac, pojęcia nie miał o żadnem z wielkich imion, któremi Śniat sypał, jak z rękawa, popisując się swoją młodocianą erudycją. A ponad zastraszającą uczonością książki unosiły się widma niesłychanie nowych spraw dzisiejszych i jutrzejszych. Są one żywe i natarczywe, jest ich mnóstwo. Kłębią się i wikłają, grożą światu i Polsce, domagając się rozumnego rozwiązania. Ale nie myślą; długo czekać i jeżeli stary świat dalej będzie chciał ^ wykpić i wyłgać się z kłopotów, to buchnie taki pożar...
Najgorsze było, że Kuba odrazu w to uwierzył. Wobec młodego apostoła był bezbronny, jak dziecko i Śniat mówił z nim dobrotliwie, jak z dzieckiem. Spostrzegłszy od pierwszego słowa, z kim ma do czynienia, uprościł swoje doktryny i rozumowania i łagodnie, z niemałym talentem, wkładał jak łopatą w uczciwą polską głowę najdroższe swoje prawdy. Nieszczęsna