Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

po drodze kanonierów rozbitej i zabranej gdzieś baterji konnej, którzy trzymali się w kupie pod dowództwem swego podporucznika i na własnych koniach szukali wyjścia z matni. Komendantem całej kawalerji był podporucznik Świda, który miał pod sobą oprócz własnego jeszcze dwa szwadrony z maruderów, zabłąkanych, ochotników i jeńców. Szwadronami dowodzili: wachmistrz Smyla, morowy porucznik weterynarz zagubiony od swego D. A. K-u, oraz ochotnik szlagon, który poszedł z nimi, gdy armja po noclegu opuszczała jego folwark. Ów pan Myrkowicz, siwy, pięćdziesiącioletni sportowiec, powołując się na wszystkich nieobecnych sąsiadów oraz na wiele wysokich osobistości w Warszawie, upierał się przy tem, że był ongiś za młodu rotmistrzem dragonów w rosyjskiej służbie.
W sztabie armji było wesoło. Major Muchinka bawił się „małą wojną“ na tyłach nieprzyjaciela i marzył o stoczeniu wielkiej batalji, któraby na wieki wieków wsławiła jego imię w rocznikach tej wojny, O tej porze swej karjery w szóstym roku wojowania major był sportowcem manjakiem, wdrożonym do życia bojowego. Nie rozumiał innego trybu żywota, godnego człowieka, nad wojnę i zawczasu już się troszczył o to, czem on będzie żył i co będzie robił, gdy nastanie pokój. Dla niego wojna powinna trwać wiecznie, mniejsza o to, coby na to powiedziała tak zwana ludzkość. Major był prostakiem, a do tego zdziczał na wojnie.
Sprawie polskiej służył mężnie, ale narodowe