Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rzymianinem wymienił kilka wymownych spojrzeń, w których była gościnność, przyjaźń, podziw i wreszcie wdzięczność, przy zaznaczeniu całkowitej dumy narodowej. Wreszcie Rzymianin uśmiechnął się, wstał i przemówił:
— No, teraz już wiem. Jak się masz, Marek? Kopę lat?
— Nusym, więc to ty?
— No cóż? Ja.
— Nie poznałbym cię.
— Bardzo słusznie, dużo się we mnie zmieniło. W każdym razie już nigdy Nusym jeno Marjan.
— Niech ci będzie Marjan, jeżeli tak wolisz.
— Wolę, muszę tak woleć. Oto mój bilet wizytowy.
Marek czytał: Marjan Plechyński, dyrektor Banku Eximport.
— To dopiero! Powinszować! A cóż z medycyną?
— Do djabła! Uważasz, koniecznie chciałem stać się szczerym Polakiem i to naprawdę. W tym celu musiałem zacząć robić pieniądze, żeby się wkupić do narodu. Rozumiesz, że nie można inaczej, zważywszy dzisiejsze prądy, odwieczne zresztą. A ty?
— Ja dopierom co wrócił.
— Skąd?
— Z niewoli, z Rosji, przez Sybir, Chiny, przez wyspę Celebes, Marsylję i t. d.
— Matko boska! Ubolewam i winszuję. Nic o tobie nie wiedziałem. Więc nie byłeś w rosyjskiem wojsku? A w jakiem?