Strona:Andrzej Stopka Nazimek - Sabała.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ślania, czyniły go zdolnym przez całą drogę w góry i z powrotem opowiadać tak dowcipnie, że słuchacze wybuchali co chwila homerycznym śmiechem.
Liczna i wesoła drużyna wycieczkowiczów bawiła dłuższy czas w Tatrach. W braku schronisk trzeba było nieść ze sobą całe namioty i obfitą żywność, ku czemu trzeba było mnóstwo ludzi, a ci rekrutowali się z młodych górali.
Tu terminowali w rzemiośle przewodnickiem ci wszyscy, co ich dzisiaj widzimy w Zakopanem stojących po drogach i wyczekujących na gości, zamierzających wybrać się na wycieczkę.
Ozdobieni oni zostali później przez Towarzystwo Tatrzańskie blachami z szarotką, numerem i klasą, do której ich według zdolności powcielano.
Ci wszyscy, z wyjątkiem starego Maćka Sieczki, nieboszczyka Wali i Szymka Tatara, byliby może nigdy nie wdarli się w serce Tatr, bo nie mieliby byli do tego sposobności, ani czasu.
Każdy góral zresztą nie ceni należycie swych okolic. Dopiero przesadzony w obce strony, zaczyna tęsknić do nich i nieraz od tej tęsknoty ginie.
Bystre oko Sabały dostrzegało najwyżej wzbijającego się w locie orła, mknącą z dziećmi po skalistych stokach turni kozicę, lub zaklęte w granit postacie ludzkie.
Uczył swoich młodych towarzyszy nazw szczy-