Strona:Andrzej Stopka Nazimek - Sabała.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się przy ogniu na nalepie, o swej dawnej awanturniczej przeszłości.
Gdy jednak późną wiosną zakopiańską ruszył w czystej, jak śnieg koszuli i onyckach, z kapeluszem na bakier nasadzonym, a zdobnym w pióra bażancie, głuchonie i cietrzewie, a niekiedy w kwiaty, z siekierką, wyglądającą ostrzem z za kołnierza zarzuconej na ramiona cuhy, łatwo było zgadnąć, że dlatego tak się wystroił, oweselał, śpiewał i grał, bo rad był, że »pàn wielkomozny« przyjeżdża, dla którego miał tak nieograniczony szacunek i wielkie poważanie.
W jego bujnej wyobraźni nosił »Król tatrzański« wszystkie tytuły hrabiowskie, a nawet książęce, a był przekonany, jak zresztą większa część hórali, że jest od nich daleko bogatszy, »bo niekze ci tu wtorego zeby był i barzo wielkomozny, tak radzi widzom, jako jego«.
Sabała nie dziwił się nigdy, po co tyle gości lezie na »próźniàcke do Zakopanego«.
Karcił górali, którzy twierdzili, że goście całe życie tak nic nie robią, jak w Zakopanem.
Oni — mówił — siàdujom w takik rowniak, co nika nic nie widno.
Jà wiem ka, bok ta był. Abo siedzom w mieście, to ino widzom do drugik murów.
Kazdy mà swojom robote, jak dudomu za-