Strona:Andrzej Stopka Nazimek - Sabała.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tok sie zerwàł co thu i krzýcem: Hej, chłopcý! wstańcie, bo gore. — Otrzepowàłek sie straśnie ręcami — haj — tozto mi pomogło. Zgasiłek. Ono mi pomogło sprawnie. Alek se ucho otrzepnon, ino ze nie przý kości z krzęściom, toz to mi pote odrosło.
— Ba, kudły, to mi sie tak popśniły, co mi hetki osiwiały pote, zaconek sie lénić — haj.
Coby te niebościki — mówił kiedy indziej o niedźwiedziach — stanyny, cok ik wybił, toby hetki w Zàkopanem i w Kościelisku sićko pojadły i ludziby sie pote hyciły.
I zaczął zaraz wyliczać całą ich litanię i miejsce, gdzie każdego z nich zobaczył, jako zacuwały, jak podszedł i jak strzelił.
W Mięguszowieckich turniach był mądry niedźwiedź, na którego stary myśliwy miał »pewne oko«.
— Był straśnie mądry — haj. To się trafi, prosem piéknie, taki dźwierz, co, prosem piéknie, i cłek rozumu telo ni mà. Straśnie je smyśny.
Niedźwiedź mylił, ale Sabała długo chodził za nim, podchodził go i wreszcie zabił. Już się cieszył, że pasterze będą radzi, że ich od szkodnika uwolnił, kiedy za strzałem nadbiegli Liptacy i byli już tak blisko, że widzieli Sabałę prującego i pitwającego niedźwiedzia. On jednak nie stracił przytomności umysłu, choć nieprzyjaciół było