Strona:Andrzej Stopka Nazimek - Sabała.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XXVII.

S

Siedzieliśmy na werandzie, podziwiając cudny zachód słońca. Wtem postrzegliśmy wdali na drodze wesoło grającego i śpiewającego Sabałę. Suwał ciężko kyrpcami po błocie, przybijając każdy krok. Doszedł do nas, dograł zaczętą nutę, złożył smyczek na podstawce strun, zdjął kapelusz i powitał nas słowy:
— Pokwàlony!
— Na wieki wieków — odrzekliśmy. — Jak się macie Sabała?
— Ę, mnie sie ta wse dobrze wiedzie — haj. Dziecýska mi poza usý nie płacom, juści ohotà mie zbierà poskàkać. Doma ni moge wysiedzieć nijakim świate. Straśnie mi sie kotwi.
Idem ka ku kościołu. Biédy na mnie ni mas nijakiéj. Roboty doma ni màm, bo mi zýd ostatniom krowicke wzion na zimowisko.
Ozdàłek sýćko dzieciom, inok se jom ostawił, bo mi sie tak udàła. Kielkanàście roków u mnie