Strona:Andrzej Stopka Nazimek - Sabała.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zýny, ale kiek wyseł na pole, patrzem w torbe, a tu ni ma struzýn, bok nie sićkie wysuł, bo mi sie po torbie obrały, ino som jest dukàty. Było ik kielka.
Kiébyk był syćkik struzýn nie wysýpàł, byłbyk sie zratowàł dość godnie, alejek musiał być nie godny.
Pomyślàłek se:
— Dziadowi nie daj konia, ba torbe i kij posełek.
Zahodzem do hałupy, a baba mie ze zębami przýjena:
— Kaś ty był tele casý, co cie trzý dni doma nie było? — haj.
Nie wiedziàłek, kie tén cas tak wartko przeleciàł, bo mi sie to ino kwilka widziało, ale se myślem: Nie bedem sie z głupiom babom dogadowàł, bo to u nik włosý długie, ale rozum straśnie krótki — haj.
I kułek pote daléj, to siékiéry, to co sie kany trafieło, jaz tu znowu po kiélku rokak przýseł mój wojàk i znowujek mu robiéł podkowy a jak juzek dość narobiéł, to my pośli tam ka i pryndzéj. Myślem se, nie bedem jà juz taki głupi. Nie bedem struzým praskàł.
Kujemy. Jà sie ucion w palec — haj — toz tok naklon głośno, a tu co sie nie robi, wstajom