Strona:Andrzej Stopka Nazimek - Sabała.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Popatrzył po nas. Oglądaliśmy się tchórzliwie, chcąc zmiarkować, skąd deszcz najprzód lunie.
Spostrzegł naszą trwogę Sabała, a widząc, że w nim pokładamy całą nadzieję wydobycia się z tej matni, kazał nam powłazić pod olbrzymich rozmiarów granit i czekać.
Sam zaś stojąc przed nami, tak zaczął opowiadać:
— Kazdy cłek, zeby hłop był mądry — to ta prosem piéknie, ni ma takiej biédy, coby sie jéj obronić ni móg. Ino coby miàł rozum w głowie — haj.
Ràz było dwok kumotrów i stràśnie sie radzi widzieli, a nika ś nimi nijakiéj zwady na wspólnictwie nie było — haj.
I dobrze nie barzo, co sie nie robi, przýsła na jednego ś nik horość i juz miał umrzéć. Kie drugi nie zacnie biadkać i płakać, bo mu sie go luto stało — haj.
Jaze zahodzi do jego hàłupy, a tam bek baby i dziecýsk, jaze sie po kątak ozlégało — haj.
Patrzý, patrzý i uźràł djabła, co se whodziéł do izby na przodku, a janioł za nim na zadku seł — haj.
Toz to pote ozkazował se diasek, a janioł musiàł w kącie ciho stàć, bo woloru do duse ni miàł nijakiego — haj.
Przýhodzi hłop ku niemu i tak mu padà: